niedziela, 30 grudnia 2012

Grudzień w Sopocie

Zimowy meldunek z Sopotu. W Sopocie w sumie nic nowego, ale w zimowym słońcu wygląda pięknie. Dlatego też zamieszczam kilka fotek...
Sopot, koniec grudnia, Plac Haffnera
Tym razem zarzymałem się w Hotelu Sheraton.
Sopot, Hotel Sheraton
I na koniec plaża w okolicach Baru Przystań.
Gdyby nie zimowe ubrania, to przypadkowy obserwator mógłby omyłkowo pomyśleć że to wiosna lub lato...

czwartek, 20 grudnia 2012

Japonia kulinarnie

Kilka wrażeń z ostatniego pobytu w Japonii - zacznę od sfery konsumpcyjno-kulinarnej.
Witryna typowej japońskiej restauracji
Możemy dostrzec co najmniej kilka lokalnych specyfik. Przede wszystkim - zaskakuje wielka liczba restauracji, barów, knajpek, i innych trudno klasyfikowalnych miejsc w których można coś zjeść. Mój pierwszy wniosek był taki, że Japończycy chyba w ogóle nie jedzą w domu. Okazuje się że byłem bardzo blisko prawdy. Mieszkania w Japonii są bardzo małe, wręcz mikroskopijne, i zwykle nie mają kuchni, przynajmniej takiej w europejskim znaczeniu tego słowa. Dlatego też Japończycy zwykle jedzą poza domem. Możemy znaleźć wszelkie rodzaje lokali, począwszy od eleganckich restauracji, a skończywszy na fastfoodowych sieciówkach (poza globalnymi są również rodzime japońskie). Liczebnie dominują restauracje japońskie, zwykle niewielkich rozmiarów, i zwykle specjalizujące się w jakimś konkretnym daniu, np. tonkatsu. Zwykle menu dostępne jest tylko w języku japońskim, zaś obsługa również posługuje się wyłącznie tym językiem. Cudzoziemcy mogą poratować się menu obrazkowym, lub plastikowymi makietami oferowanych dań, które zazwyczaj eksponowane są w witrynie lokalu. W lokalach takich lunch kosztuje około 800 jenów (ca. 32 PLN).
Restauracja włoska - na witrynie różne rodzaje pasty
Jedzenie w Japonii to również sklepy i automaty. Na każdej ulicy możemy spotkać sklepy sieci 7 Eleven, Lawson, czy Familymart. Coś w rodzaju naszych Żabek, ale ze znacznie bogatszą ofertą kulinarną typu kanapki, sałatki, oraz różnego rodzaju produkty lokalnej kuchni. Ciekawostka: w każdym z wyżej wymienionych sklepów można kupić produkt pt. jajko gotowane - zwykle zapakowane jest w pudełku. Na każdej ulicy możemy również spotkać automaty oferujące napoje i przekąski.
Tokio Golden Gai: mikrobar na 7 osób
Na koniec rekomendacja - co naprawdę warto zobaczyć w Tokio. Golden Gai to miejsce w którym czas zatrzymał się 100 lat temu. Tradycyjna drewniana zabudowa i dziesiątki małych restauracyjek i barów - niektóre tak małe że mieszczą tylko kilka osób. Niepowtarzalny klimat, wąskie uliczki, zapachy, i wszystko oryginalne. W Golden Gai trudno uwierzyć że kilkadziesiąt metrów dalej są szerokie arterie, zatłoczone chodniki, i stalowoszklane biurowce rozbłyskujące setkami neonów.

wtorek, 20 listopada 2012

Warszawa - Tokio


Opis podróży z Warszawy do Tokio, albo o tym że podróże mogą się trochę dłużyć...

Warszawa, godzina 14:00, czyli czas start: wyruszam z domu. Od tej chwili podaję czas w godzinach i minutach od momentu zero.
14:15 jestem na lotnisku.
14:25 próbuje wykłócić się o zaczekowanie z Monachium do Tokio. Okazuje się to niemożliwe. Teoretycznie cały lot na kodach Lufthansy, ale odcinek Monachium-Tokio wykonuje linia ANA - co okazuje się czynnikiem uniemożliwiającym zaczekowanie. Dobry przykład jakości poziomu integracji w ramach sojuszu Star Alliance, do którego należą obaj przewoźnicy...
1:55 trochę opóźniony boarding do Monachium.
2:23 startujemy.
3:48 lądujemy w Monachium.
4:55 checkin na lot do Tokio.
6:00 boarding do Tokio. Bardzo ładny Boeing 777 linii ANA.
7:30 zjadam małe conieco. Serwis i obsługa na znacznie lepszym poziomie niż u europejskich przewoźników. Niestety wracam Lufthansą, tak więc lepszym serwisem mogę nacieszyć się tylko w jedną stronę.
Oto ciekawostka - linie ANA jako deser podają lody. Do tej pory zdarzyło mi się zjeść lody w samolocie tylko raz, jakieś 10 lat temu na trasie London Heathrow - Warszawa, obsługiwanej przez British Midland.
8:00 oglądam głupią amerykańską komedię o meksykańskim imigrancie, który otrzymał obywatelstwo USA. Imigrant pracował jako ochroniarz na nocnej zmianie w hipermarkecie, i zjedli go kosmici. Film w doborowej gwiazdorskiej obsadzie, m.in. Ben Stiller.
10:00 trochę przysypiam.
13:30 lecę gdzieś nad Syberią w okolicach Irkucka.
15:12 mijamy Chabarowsk i Nikołajewsk na Amurie.
16:30 lecimy 950 km/h nad Morzem Japońskim. Jeszcze jakaś godzina do lądowania w Tokio. Wypełniamy deklaracje celne.
17:40 lądujemy o czasie w Tokio. Ale to jeszcze nie koniec. Przechodzę przez kontrole paszportowe i celne. Po wyjściu kupuję bilet na Narita Express do Tokio Central.
Dreamliner linii ANA na lotnisku Narita.
18:15 Punktualnie ruszamy. W pociągu pełna kultura; wifi, gniazdka itp. Ale jestem padnięty. Do Tokio jeszcze jakieś 70 kilometrów.
19:17 Tokyo Central - przybywamy zgodnie z rozkładem.
19:25 po krótkim błądzeniu w podziemiach wychodzę na powierzchnię i wsiadam do taksówki. Duża stara Toyota (model Crown Super Deluxe) naszpikowana elektronicznymi gadżetami, z bocznymi lusterkami na masce - co jest fajnym rozwiązaniem, bo może w nie patrzeć również pasażer.
Tokio w jesiennym słońcu. Z lewej strony Toyota Crown z charakterystycznymi lusterkami na masce.
19:45 checkin w hotelu ANA Intercontinental.
19:52 w pokoju po 19 godzinach i 52 minutach od wyjścia z domu. Ufff. To była długa i ciekawa podróż. Mimo wszystko mam nadzieję że do czasu kolejnej wizyty w Tokio uruchomione zostaną bezpośrednie loty Dreamlinerem z Okęcia.

niedziela, 11 listopada 2012

Francja nieelegancja, albo powrót do przeszłości

Trzy tygodnie temu sprawy zawodowe znów przegoniły mnie przez kilka krajów. Zaczęło się spokojnie w Szwajcarii. O Szwajcarii już kilka razy w tym blogu pisałem, i raczej nic mądrego i nowego nie wymyślę. Może jedna ciekawostka: w niektórych kantonach zabronione jest spuszczanie wody w toalecie wieczorem po godzinie 22. Regulacja ta zapewne ma na celu ćwiczenie silnej woli obywateli w powstrzymywaniu się od zaspokajania potrzeb fizjologicznych.
Lecimy do Paryża...
W środę poleciałem do Paryża. Wizyta w Paryżu (pierwsza od jakichś 5 lat) była dla mnie swego rodzaju szokiem kulturowym. Zaskoczyło mnie jak słabe są niektóre rzeczy. Zacznijmy od infrastruktury. W porównaniu ze Szwajcarią jest brudno i nieprzyjemnie. Taksówki w Paryżu są chyba najgorszymi jakie znam w Europie. Taksówkarze są aroganccy i nieuprzejmi. W godzinach szczytu praktycznie nie sposób złapać wolnej taksówki - na postojach ustawiają się kolejki. Taksówkarze najpierw pytają dokąd chcesz jechać - jeżeli im nie pasuje, to nie biorą. Dokładnie jak w Polsce za czasów komuny. Kolejnego dnia postanowiłem pojechać autobusem - i to nie był dobry pomysł. Znów jak za komuny - ścisk, ludzie nie mieszczą się do autobusu, kierowca zamyka drzwi i rusza nie patrząc na ludzi...

We Francji, mimo wprowadzenia waluty Euro, ciągle żyją Franki. Na rachunku można przeczytać informację, że np. zapłaciłeś 23 EUR i 10 centów, ale tak naprawdę to 151,53 FRF.

W hotelu (Concorde La Fayette - podobno 4*) opłaty pobierane są z góry - prawdopodobnie aby gość nie zdecydował się za wcześnie wyjechać. I coś w tym było, bo na windę w godzinach szczytu trzeba było czekać jakieś 10 minut, a w łazience niezbyt dobrze pachniało. Na cały hotel są dwa żelazka, przytwierdzone łańcuchami w "pressing room". Klimat jak z "Misia". Jedyny pozytywny element w tym hotelu to bar na 34 piętrze, z ciekawym widokiem na centrum Paryża. W kolejnym tygodniu przeniosłem się do hotelu po drugiej stronie ulicy - Le Meridien Etoile - który okazał się znacznie lepszy. A w jeszcze kolejnym do hotelu Renaissance w dzielnicy La Defense, który był już całkowicie bez zastrzeżeń.
La Grande Arche w centrum dzielnicy La Defense
Na koniec kilka słów o La Défense - dzielnicy biurowców, hoteli i dziwnych rzeźb, położonej na wschód od centrum Paryża. Centralnym punktem jest Wielki Łuk (La Grande Arche), na którego schodach można usiąść i podziwiać widoki na centrum Paryża. Jeszcze ciekawsze widoki czekają na tych którzy zdecydują się wjechać na szczyt Wielkiego Łuku i zwiedzić tarasy widokowe. W dzielnicy La Defense cały ruch kołowy schowany jest pod ziemią - to kolejny element decydujący o specyfice tego miejsca.
La Defense wieczorem
Lotnisko Roissy Charles de Gaulle jakieś 40 lat temu musiało rzucać na kolana. Teraz trąci myszką, ale ma w sobie coś unikalnego. Po powrocie do Warszawy wsiadam do taksówki, i myślę sobie jak wiele się w Polsce zmieniło w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. I że aby to sobie łatwiej uświadomić trzeba pojechać do Francji.

niedziela, 28 października 2012

Bezhat C., albo turecka telewizja

Kolejna wizyta w Turcji objęła swym zasięgiem weekend, dzięki czemu miałem trochę czasu aby pozwiedzać nie tylko lotniska i biurowce.
Besiktas - pomnik Otomańskiego Admirała Barbarossy
W piątek wieczorem są straszne korki. Dlatego też za namową kolegi z biura postanowiłem wrócić do hotelu metrem. Z początku miałem wątpliwości, ale po wyjrzeniu przez okno i obejrzeniu niekończących się strumieni żółtych i czerwonych świateł szybko się tychże wątpliwości pozbyłem. I dobra decyzja to była; jazda zajęła kilka minut, a po drodze ze stacji Osman Bey do hotelu zrobiłem sobie małe zakupy w postaci ulubionego tureckiego taniego wina.
Wino Yakut. Otwieracz dostałem w prezencie.
Z zakupem zasiadłem przed telewizorem. Najpierw mecz piłkarski Turcja-Rumunia, a potem odcinek serialu o wąsatych długowłosych policjantach. Po meczu zapraszają na kolejny w środę - z Macaristanem. Osłabia mnie własny brak znajomości geografii. Po konsultacji z dr Googlem stwierdzam że chodzi o Węgry.

Serial nosi tytuł Bezhat C. - polecam. Klimatem przypomina trochę teledysk "Sabotage" zespołu Beastie Boys. Z tym że wszystko jest na super poważnie. Co chwilę słychać piski, zdaje się mające za zadanie wygłuszyć niecenzuralne, brzydkie słowa. I tu przychodzi mi do głowy że w Turcji nikt nigdy nie nauczył mnie żadnych brzydkich słów. W Polsce inaczej; od tych słów właśnie rozpoczynamy edukację wszelkich cudzoziemców w zakresie znajomości języka polskiego. Ponadto czasem złośliwie podajemy im je jako nieprawidłowe brzmienie podstawowych grzecznych słów typu "dzień dobry", "dziękuję" lub "proszę". Poza usłyszeniem pisków w serialu Bezhat C możemy obejrzeć dramatyczne pościgi po ulicach Ankary, w których bandyci ostrzeliwują z kałasznikowów ścigających ich policjantów po cywilnemu, albo też może policjanci po cywilnemu uciekają przed bandytami po ulicach Ankary i ostrzeliwują się z kałachów. Trudno odróżnić jednych od drugich. Poza tym wąsaci długowłosi policjanci piją jakiś alkohol - nie można zidentyfikować jaki, ponieważ kształt butelki i nalepka są superdokładnie zamaskowane. Ale musi to być coś mocnego, bo po wypiciu konwulsyjnie pokasłują. W oglądanym odcinku czujność jednego z długowłosych wąsatych policjantów z powodu tajemniczego napoju zostaje osłabiona, i w konsekwencji w końcowej części odcinka zostaje on zastrzelony.
Most nad Bosforem
Kolejnego dnia po pracy jedziemy nad Bosfor. Jesteśmy w Bebek - super trendi miejscu, a potem w spokojnej knajpie nad brzegiem, tuż pod mostem Fatih Sultan Mehmet Köprüsü. W hotelu jestem po północy - zastanawiam się czy jest sens kłaść się spać - o 6 rano przez Monachium do Warszawy...

czwartek, 18 października 2012

Trip

A oto bardzo krótkie sprawozdanie z bardzo intensywnego tygodnia. Aby podkreślić dynamikę podróży, wszystkie zdjęcia z mniejszej lub większej wysokości.

Dzień 1: z Warszawy przez Monachium do Barcelony. Ledwo zdążyłem na samolot - 40 minut na przesiadkę w Monachium często bywa czysto teoretyczne.
No to lecimy...
Dzień 2: w Barcelonie. W hotelu NH Calderon tuż przy Ramblas, w dzielnicy Eixample. Dzielnica Eixample charakteryzuje się perfekcyjną regularnością - składa się z kamienic pogrupowanych w kwadraty o długości i szerokości równej 133 metrom. Z opisu taki układ może wydawać się nudnym - w praktyce jednak każdy blok jest inny.
Barcelona, dzielnica Eixample
Dzień 3: z Barcelony przez Monachium do Stambułu. Nic specjalnego się nie wydarzyło, poza tym że po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy zgubiłem się na lotnisku. Nowy terminal w Barcelonie jest bardzo słabo oznakowany. Poza tym bardzo gorąco. Jedyne chłodniejsze miejsca to sklepy i lounge - do której też trudno trafić. W Stambule czeka mnie jeszcze tylko jazda taxi z szalonym kierowcą. No bo chyba wszyscy kierowcy taxi w Stambule jeżdżą jak szaleni. Zapinam mocno pas i jedziemy. Na szczęście kierowca prowadzi bardzo pewnie, nawet jedną ręką jak rozmawia przez telefon. A może to ja jestem już znieczulony po długiej podróży.

Dzień 4: w Stambule. Budzę się nagle w hotelu. Jest bardzo wcześnie i bardzo głośno. To meczet tuż obok i poranny śpiew muezina.
Wieżowce w okolicach Levent
Dzień 5: ze Stambułu przez Monachium do Warszawy. I tydzień z głowy.

Bardziej szczegółowe relacje z poszczególnych miejsc odwiedzonych w trakcie tripu być może nastąpią.

poniedziałek, 8 października 2012

Migawki z Zurichu

Kilka przypadkowych migawek z Zurichu...

Na początek - dworzec główny. Nawet jak przylatujecie samolotem, to też zaczynacie od tego miejsca, bo najłatwiej z lotniska do centrum dojechać właśnie pociągiem. Nad ziemią - olbrzymia hala, w której mogłoby się zmieścić boisko do piłki nożnej. Pod ziemią - centrum handlowe. Kilka zaskakująco fajnych knajp.
Środek hali marnuje się...
Z dworca można udać się na spacer po starym mieście...

Zurich Neumarkt
...i kupić na przykład piwo, jakiś lokalny suwenir, albo antyki.
Antyki w Zurichu. Bystry obserwator zauważy krzesła na ścianie.
Na koniec można wrócić na dworzec równie antycznym tramwajem.
Stary tramwaj w Zurichu

piątek, 28 września 2012

Bulwar Filadelfijski

Z czym kojarzy Wam się Toruń? Z dziełami Ojca Rydzyka? A Filadelfia? Z filmem albo piosenką Bossa? Te stereotypowe odpowiedzi są błędne - otóż Toruń powinien kojarzyć się z Filadelfią, a Filadelfia z Toruniem. A to za sprawą Bulwaru Filadelfijskiego, który znaleźć możemy właśnie w Toruniu. Nazwa bulwaru pojawiła się już w latach 70-tych ubiegłego wieku (a więc za czasów komuny, która pewnie wolałaby nazwę o mniej kapitalistycznym rodowodzie), i nie jest przypadkowa; oba miasta współpracują ze sobą. Dla wyrównania relacji pomiędzy światem kapitalistycznym i komunistycznym w centrum Starego Miasta działa Apteka Radziecka.
Apteka Radziecka w Toruniu.
Nazwa prawdopodobnie pochodzi od rajców miejskich, a nie od Związku Radzieckiego.
Bulwar Filadelfijski słynie z tego, że umarł na nim łabędź chory na ptasią grypę; z tego też powodu postawiono mu pomnik. Dziwnych pomników w Toruniu jest zresztą więcej; możemy znaleźć pomnik osiołka, praczki, kaczki, i jeszcze kilka innych. Przy Bulwarze Filadelfijskim znajduje się również Hotel Bulwar - całkiem dobry hotel, działający w byłych koszarach armii pruskiej.
Z okien Hotelu Bulwar widać dokładnie że Krzywa Wieża jest rzeczywiście krzywa
Bespośrednio z Hotelu Bulwar można wspiąć się po schodach, przejść przez bramę w murach obronnych, i udać się na Stare Miasto. Stare Miasto w Toruniu jest ładne, zadbane, ma dwa rynki i dwa zamki. Na Starym Mieście znajdziemy też dom, w którym urodził się Mikołaj Kopernik.
Pomnik Mikołaja Kopernika na Rynku Staromiejskim
Z Rynku Staromiejskiego po kilku minutach spaceru możemy dojść na Rynek Nowomiejski.
Rynek Nowomiejski

sobota, 8 września 2012

Moskwa - Domodedowo

Zaskakuje mnie czasem jak wielu ciekawych wrażeń i spostrzeżeń dostarczyć może z pozoru prosta i typowa podróż z hotelu na lotnisko.
Poranek w Moskwie. Z lewej strony rzeka Moskwa.
Aby jeździć samochodem po Moskwie trzeba mieć mocne nerwy i bardzo dużo cierpliwości. Nigdy i nigdzie nie widziałem takich korków - szerokie arterie po 5 albo i 7 pasów w jedną stronę, a wszystkie pasy stojące w miejscu i zapchane do granic możliwości. I to wszystko mimo rozwiniętej sieci metra i kilku ringów otaczających centrum. Dlatego też Rosjanie powszechnie używają nawigacji z online'owym dostępem do informacji o natężeniu ruchu. Styl jazdy w Moskwie jest dosyć nerwowy i agresywny. Na ulicach widać sporo stłuczek.

Po drodze mijamy jedną z siedmiu sióstr.
Prawie jak Pałac Kultury i Nauki, Plac Defilad 1, Warszawa, Polska
Po jakichś 20 kilometrach w nerwowych korkach miasto znika. Jak za dotknięciem różdżki, nagle... Ruch staje się płynny, spokojny, jest wręcz sennie. Mniejszy tłok, mimo że mamy tylko 2 pasy, a nie 5 do 7 jak wcześniej. Mijamy pola, lasy, i wioseczki z cerkwiami z dachami jak cebule. Wreszcie na horyzoncie pokazuje się wieża lotniska Moskwa Domodedovo. Czas jazdy tylko 90 minut - spodziewałem się więcej. Muszę więc zabić trochę czasu na lotnisku.

Lotnisko Domodedovo to egzotyczne linie lotnicze i egzotyczne destynacje, jakich zazwyczaj nie spotykam na moich typowych trasach. Uzbekistan Air do Taszkientu i Buchary, Air Bishkek do Biszkeku, czy Turkmenistan Airlines do Aszhabadu. Spotkać można chyba wszystkie nacje dawnego ZSRR; czerniawi goście z Kaukazu, Uzbecy w śmiesznych czapeczkach, skośnoocy nie wiadomo skąd... Plus mnóstwo oryginalnych typów, jakby żywcem przeniesionych w czasie sprzed ćwierć wieku. Ludzie o złotych zębach, cwaniacy w cyklistówkach, faceci w dresach i czarnych skórach. Nawet jeżeli nie masz dresu, to na lotnisku możesz sobie taki dres kupić. Wszyscy jak jeden mąż owijają bagaże foliami i taśmami klejącymi. To jakaś lokalna obsesja. Zawijają wszystko, i to co nadają, i to co biorą jako bagaż podręczny do samolotu. Chyba aby w drodze nie okradli. Na lotnisku kilka fajnych knajp, w tym ciekawa regionalna Uzbecka Czajchana. 
Na pierwszym planie skrzydło airbusa linii Swiss, dalej Etihad, potem Uzbekistan Airlines.
W tle budynek terminalu Moskwa Domodedovo
I już jestem w samolocie. Nowiutki airbus Swiss Air, w którym rządzą 4 stewardessy o mocno umalowanych ustach. Na czerwono. To chyba jakaś firmowa procedura. W trakcie kołowania przejeżdżamy obok cmentarzyska starych samolotów - widać IŁa-18 z 4 silnikami tłokowymi, i TU-134, którym trudno było wylądować - jak mi kiedyś opowiedział jeden z pilotów z LOTu. Startujemy do Zurichu. Ale to już kolejna historia...

piątek, 31 sierpnia 2012

Skąd się wziął kebab

Jako osoba która spędziła ponad rok w Turcji, i jeszcze dłuższy okres czasu w Niemczech, czuję się kompetentny aby podjąć próbę odpowiedzi na arcyciekawe pytanie postawione w temacie niniejszego wpisu. 
Tak się podaje doner kebab w Stambule
Kebab pochodzi z Turcji - to nie ulega wątpliwości. Terminem "kebab" określa się tam generalnie dania z mięsa. Nazwy typowych sposobów serwowania mogą mieć pochodzenie regionalne (np. Adana Kebab), albo też są wynikiem specyficznego wyglądu gotowej potrawy (np. Sandali Kebab - podawany na grubym plastrze bakłażana, i przypominający wyglądem sandał). Doner (tur. döner kebabı) jest kebabem przygotowywanym na pionowym ruszcie (jak na zdjęciu powyżej). Podkreślam tu słowo pionowy - a o tym dlaczego za chwilę.
Turecka ulica pełna lokali gastronomicznych
Doner może być z mięsa baraniego (tur. et döner), albo - co w Turcji rzadko spotykane - z kurczaka (tur. tavuk döner). Ten ostatni traktuje się jako coś w rodzaju dania wegetariańskiego. Donera wynalazł kucharz Hacı İskender, który doszedł do wniosku że pionowo trzymany ruszt umożliwi łatwiejsze spływanie tłuszczu, i jednocześnie bardziej efektywne przenikanie przypraw i dodatków osadzonych na szczycie. Gdzieś przeczytałem że jego spadkobiercy próbują procesować się o prawa do pomysłu - ale nie wiem z jakim skutkiem.
Witajcie w królestwie kebabów
Jeżeli chodzi o dodatki do kebaba, to w Turcji najbardziej powszechnym jest czaj - czyli mocna turecka herbatka podawana w małej filiżance w kształcie tulipana. W Niemczech jako dodatek bardziej popularny jest ayran - czyli kefirowaty napój pochodzenia tureckiego.
Elegancki Kebap Salonu na Istikal Ave. w Stambule
Wraz z tureckimi imigrantami kebaby zawędrowały chyba do wszystkich krajów świata. Pokrewne dania możemy spotkać w krajach arabskich (shawarma) i w Grecji (gyros). Na koniec kilka słów na temat naszej lokalnej specyfiki. Skąd się wziął kebab w Polsce? Trwają badania naukowe w tym zakresie, i nie ma jeszcze wypracowanej jednoznacznej odpowiedzi. Jeden z tropów prowadzi do Sopotu, w którym funkcjonuje lokal chwalący się tym że działa i serwuje kebaby już od 1978 roku (czyli 34 lata(!)). Co przy najbliższej okazji postaram się sprawdzić. (2df5911d61fb4f0be8d94675d45f4e69)

środa, 22 sierpnia 2012

Krótka wizyta we Wrocławiu

W zeszłym tygodniu sprawy biznesowe wygnały mnie do Wrocławia. Udało się wygospodarować trochę czasu i odwiedzić Rynek.
Rynek we Wrocławiu
Rynek się nie zmienił, ale za to zmieniło się lotnisko - i to bardzo znacznie. Nowy terminal jest bardzo ładny, tylko trochę pusty - ale to chyba specyfika wszystkich nowych lotnisk - patrz post o lotnisku w Skopje sprzed kilku miesięcy. Poprzedni terminal nie był w swoich czasach najgorszym terminalem w Polsce - ale z uwagi na szybki wzrost przewozów lotniczych z i do Wrocławia po prostu był za mały.
Nowy terminal Wrocław Strachowice
Lotnisko ma długą, jeszcze przedwojenną historię. Zaczynało w 1938 roku jako baza Luftwaffe, po wojnie Armii Czerwonej, potem LWP, by wreszcie całkowicie przejść w ręce cywilne. Dla zainteresowanych - pierwszym lotniskiem we Wrocławiu był Gądów Mały - historia i zdjęcia tutaj.

sobota, 11 sierpnia 2012

Walking in Woking

Woking to małe miasteczko niedaleko Londynu - jakieś 20 mil na południowy zachód od lotniska w Heathrow. Życie toczy się tam raczej sennie, a w większość dni po godzinie 18 otwarte są tylko puby. Ale za to jakie...
Centralny plac w Woking, który nazywa się po prostu Town Square
Nie jestem fanem angielskich piw - większość z nich ma 4%, co w Polsce stanowi raczej kategorię dla dam. Dlatego też z moim wielkim uznaniem spotkała się oferta miejscowych sklepów - pt. Tyskie i Żywiec. To drugie z podtytułem "Archducal Brewery in Żywiec".
Najlepsza oferta na rynku piwa w UK :-)
W Woking jest polski sklep spożywczy, a w większości supermarketów są półki z polską żywnością - można kupić produkty typu soczek marchewkowy Kubuś albo Delicje. Na ulicach często słychać język polski.

niedziela, 29 lipca 2012

Singapur

Singapur to prawdopodobnie najgęściej zaludnione miejsce na Ziemi. I chyba najlepiej zorganizowane. Niesamowita infrastruktura - w każdym wymiarze. Ludność (6,5 mln) to mieszanka chińsko-malajsko-hinduska. Bardzo gorący klimat - przez cały rok około 31 stopni C - w końcu Singapur położony jest prawie na samym równiku. W Singapurze jest sterylnie czysto - przez cały pobyt nie musiałem czyścić butów. Dosłownie. W Londynie jak wracam wieczorem do hotelu, to moje buty wyglądają strasznie.
Marina Bay Sands, 57 piętro
Mieszkałem w Marina Bay Sands Hotel - jest to jeden z najbardziej spektakularnych budynków jakie widziałem. Trzy wieże, połączone na 57 piętrze wielkim tarasem w kształcie łodzi. Na tarasie basen, restauracje i bary, no i niesamowity widok na centrum Singapuru. Wypić tam piwo w nocy - bezcenne. Generalnie bardzo lubię bary na najwyższych piętrach budynków. Być może warto kiedyć napisać o tym osobnego posta.
Widok na centrum Singapuru.
W Singapurze jest super drogo. Chyba jest to najdroższe miejsce w jakim kiedykolwiek byłem. Piwo w cenie od 9 SGD (Clarke Quay) do 18 SGD (Marina Bay Sands). Jedyna w miarę tania rzecz to taksówki. Szybko, tanio, i z obowiązkową klimatyzacją.
Clarke Quay, centralny plac z fontannami.
Taksówką można się udać na przykład do Clarke Quay. Jest to okolica w której dawne budynki magazynowe zamienione zostały na niezliczone bary, knajpy i restauracje. Jest to najbardziej wyluzowane miejsce w Singapurze. Życie nocne miasta toczy się głównie w tej okolicy.


Z lokalnych ciekawostek: przywiezienie gumy do żucia jest przestępstwem. Tak więc przed przyjazdem zrewidujcie kieszenie, walizki i plecaki.

piątek, 20 lipca 2012

MOCKBA

W tym miesiącu po raz pierwszy w życiu miałem okazję odwiedzić Moskwę.

Stoję na dole pałacu z zadartą do góry głową
Mieszkałem w hotelu który mocno przypominał warszawski Pałac Kultury. Ten wieżowiec to jedna z tzw. siedmiu sióstr - podobnych wieżowców zbudowanych w latach 50-tych ubiegłego stulecia, w stylu barokowo-socrealistycznym. Teraz mieści się w nim hotel Hilton Leningradskaya.
Świecznik i pieseczek w hotelu Hilton Leningradskaya
Wizyta była bardzo krótka, a więc tylko kilka najważniejszych spostrzerzeń. Bardzo szerokie ulice, dochodzące w porywach do 8 pasów w jednym kierunku. Pasy na jezdni czasem są namalowane, czasem nie - co dostarcza dodatkowych emocji. Centrum Moskwy oplata kilka obwodnic zwanych kolcami - i to właśnie one są tymi najszerszymi arteriami. Poza tym - prawie wszędzie straszne korki. Warszawa to pikuś.
Jedna z obwodnic centrum Moskwy. Ta akurat nie jest najszersza - po 5 pasów w jednym kierunku.
Z prawej stony uwagę zwraca pomarańczowa ciężarówka marki KAMA3.
W centrum Moskwy zwraca uwagę bardzo szeroka oferta kulinarna - mnóstwo najróżniejszych przybytków oferujących kuchnie z całego świata, włączając w to kuchnie wszelkich narodów byłego ZSRR, a skończywszy na lokalnej sieci fastfoodów o nazwie "Kroszka Kartoszka". Wszędzie drogo dosyć niestety. Z piw piłem Baltikę 7 - jest ok. Chciałbym jeszcze spróbować piwa Żiguli - bo ma fajną nazwę.
Nie widziałem metra, Arbatu, Placu Czerwonego, Kremla, Car Puszki i Mauzoleum Lenina - tak więc jest jeszcze przynajmniej kilka dobrych powodów aby ponownie odwiedzić Moskwę.

niedziela, 15 lipca 2012

Londyn South Bank

Z okazji zbliżającej się olimpiady krótki post ze stolicy Zjednoczonego Królestwa. South Bank to miłe miejsce w centrum Londynu, w którym obok biurowców mieszczą się teatry i fajne knajpy. 
Widok na Tamizę
Skoro o knajpach mowa, to może kilka słów na temat lokajnej kulinarnej specyfiki; znaleźć można wszystkie kuchnie świata, z dominującymi liczebnie lokalami serwującymi kuchnię hinduską. W Londynie znaleźć można również polską restaurację o nazwie "Gessler at Daquise", która jest podobno w miarę wierną kopią warszawskiej "U Kucharzy". Lokalną specyfikę stanowią również sieciowe bary fast-food serwujące trójkątne kanapki i sałatki - niektóre z tych lokali osiągają rozmiary dużej restauracji. 

Wróćmy jednak na South Bank. W okolicy znajdują się te elementy typowe dla wesołego miasteczka - diabelski młyn o nazwie London Eye, oraz karuzela. Karuzela jest bardziej fotogeniczna, i dlatego poniżej jej zdjęcie. Zbudowana w 1999 roku jest repliką starszego urządzenia z 1951 roku.
Karuzela na South Bank

piątek, 29 czerwca 2012

Lot do Warszawy

Piątkowy wieczór, powrót do Warszawy. Nawet leciwy LOTowski boeing wygląda ładnie na tym zdjęciu.

Powrót na Wschód



środa, 20 czerwca 2012

Najlepsze lotnisko na świecie

No właśnie - kto zgadnie? Heathrow? Frankfurt? JFK? Pudło. Alexander The Great Airport, Skopje, Macedonia.

Sprecyzujmy: najlepsze dla pasażera. No bo ilością lotów czy milionami pasażerów nie może konkurować z wyżej wymienioną konkurencją.

Co może nas spotkać na typowym lotnisku w Europie? Tłok, kolejki do odprawy, zapchane business lounge, brudne toalety. W Skopje jest inaczej: pusto, czysto, miło i przyjemnie. I zero kolejek. Gdziekolwiek.

Czysto, pusto i spokojnie
W lounge również pusto - przez dłuższy czas byłem jedynym gościem. Z lounge widać pas startowy, można usiąść i oglądać starty i lądowania. Jedyny problem - w trakcie mojego 60-minutowego pobytu był jeden start i jedno lądowanie...
W lounge można wyciągnąć się w takich oto fotelach, z widokiem na pas startowy

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Thai food, czyli Bangkok kulinarnie

Niniejszego bloga dedykuję wszystkim fanom tajskiej kuchni. O której już pisałem w blogach na temat Sopotu, i najlepszej chyba restauracji tajskiej w Polsce - Thai Thai. Ale wracajmy do Bangkoku.
Satay - ikona kuchni tajskiej
Tym czym w polskiej kuchni jest kotlet schabowy, w tajskiej jest danie o nazwie satay. Są to małe szaszłyczki z różnych rodzajów mięs, podawane z sosem orzechowym. Pierwszego wieczora zjadłem to danie w hotelu Four Seasons, i wydawało mi się że jest to majstersztyk. Kolejnego wieczora pojechaliśmy na kolację do lokalnej restauracji, zamówiłem to samo, i rzuciło mnie na kolana. Polecam: Restauracja Thanying, 10 Pramuan Road, SkyLine station Surasak. Na drugie danie chicken curry z naanem - tu zaskoczył mnie naan - tak różny od tego który można dostać w Polsce.
Owoce morza oczekujące na spożycie
Kolejny wieczór to wizyta w restauracji Dragon, specjalizującej się w owocach morza. Kolorowe menu, z obrazkami różnych morskich stworzeń, z których wielu nigdy wcześniej nie widziałem.

Późnym wieczorem, gdy ulice się wyludniają, wkraczają na nie nocni mieszkańcy. Biegają szczury. Ale nie jest to w sumie nic nadzwyczajnego w dużym mieście - w Warszawie też spotkałem je kilka razy (np. na Placu Konstytucji, na Nowym Świecie, czy w Kinie Skarpa).

Na koniec kilka słów na temat napojów. Generalnie wino jest bardzo drogie. Powszechnie dostępne są  lokalne piwa - najpopularniesza marka to Singha. Mnie najbardziej smakował Chang, zwłaszcza w wersji Classic 6,4%.
Piwa w Tajlandii sprzedawane są ze słomką. Pozostałe elementy martwej natury by Four Seasons Hotel.